Nie szło wysiedzieć na tym filmie, cały wątek z tym gościem co wyglądał jak kurt cobain, po co? Do czego? :|
Ok, przesłanie jest takie, że miłość ofiar wymaga, wszystko się może zmienić i wogle, mało kto daje sobie radę w sytuacjach kryzysowych.
Ale jakiś związek przyczynowo- skutkowy....brak. Mnóstwo zbędnych scen, w ogóle koncept filmu do mnie nie przemawia, a scena pocałunku "dżejmsa błonda" z "kurtem cobainem" przyprawiła mnie o mdłości.
Jak zwykle, kiedy niewiadomo jak stworzyć zagubiony, nawiedzony charakter, najlepiej wymyśleć kolesia, który będzie gadał o Bogu. Jak ja tego nie znosze, tanie efekciarstwo.
Myk z zasłonami? O losie!
Symboliczna scena, kiedy główny bohater znajduje rzeźbę swojej twarzy, i dowiaduje się, że to koniec jego związku - ach niech się rozdarte sosny żeromskiego schowają...
Ble ble, po trzykroś ble. Tak samo ohydne jak brytyjska ryba z frytkami. Ble!